Była na L4 i zanosiła mężowi obiady do pracy. ZUS zażądał od niej zwrotu 60 tys. zł
Sprawa rozgrywała się w stolicy.
Proces kobiety z Warszawy z ZUS-em zakończył się jej triumfem. − Zaliczyłem najbardziej absurdalną wygraną w całej historii mojej pracy zawodowej - napisał na jednym z portali społecznościowych mecenas Grzegorz Ilnicki, prawnik, który reprezentował kobietę.
Trzeba podkreślić, że ZUS zażądał od pacjentki zwrotu 60 tysięcy złotych wypłaconego jej zasiłku chorobowego, bo uznał jej codzienną aktywność za naruszenie zasad przebywania na L4. Poszło o to, że kobieta podczas zwolnienia lekarskiego kilkanaście razy zaniosła obiad do pracy swojemu mężowi nieopodal ich mieszkania. Droga kosztowała ją raptem 200 metrów!
- Na nic tłumaczenia. Na nic odwołania. Referentka sprawy w ZUS otwarcie oznajmiła, że zakład zdania nie zmieni i "proszę się odwoływać do sądu". To się odwołaliśmy i sąd pracy i ubezpieczeń społecznych w Warszawie uchylił decyzję ZUS uznając ją za absurdalną. ZUS będzie musiał pokryć także koszty procesu. Nikt z ZUS nie pojawił na sali rozpraw ani razu w toku procesu - napisał adwokat. Przy okazji zwrócił uwagę, że zwolnienie lekarskie nie jest więzieniem. - Pracownicy, chorując, mają prawo do normalnej aktywności życiowej, jeżeli tylko nie przeszkadza ona procesowi rekonwalescencji. Jeśli ktoś cierpi na problemy depresyjne, to przebywanie poza domem, uprawianie sportu, ekspozycja na słońce i kontakt z przyrodą jest wręcz zalecany przez lekarzy - podsumował.