Jarosław Kaczyński przyszedł w Warszawie do sądu. Usiadł na ławie oskarżonych
Krzysztof Brejza podkreślił, że gdyby Jarosław Kaczyński go przeprosił, nie byłoby sprawy.
Jarosław Kaczyński ma kłopoty. Prezes Prawa i Sprawiedliwości stawił się 4 listopada w warszawskim sądzie rejonowym. Dlaczego? Europoseł Koalicji Obywatelskiej Krzysztof Brejza wytoczył mu sprawę. Chodzi o słowa Kaczyńskiego z marca na posiedzeniu komisji ds. Pegasusa, który tłumacząc inwigilowanie Brejzy, stwierdził, że ten "według jego rozeznania" dopuścił się "poważnych przestępstw".
Jarosław Kaczyński we wtorek przed wejściem do sądu powiedział tłumowi dziennikarzy, że nie widzi żadnego powodu do pojednania z Brejzą "z tego względu, że pojednanie jest możliwe wtedy, jeżeli ktoś coś złego zrobił". - Ja, zgodnie ze złożonym przyrzeczeniem, odpowiadałem na pytania i nie ukrywałem niczego, bo przyrzeczenie obejmuje także zobowiązanie do tego, żeby niczego, co jest wiadome, nie ukrywać - powiedział i dodał, że oczekuje umorzenia sprawy. Przy okazji ocenił, że polityk KO jest człowiekiem "skrajnie złej woli".
- Trzeba ponosić konsekwencje słów, których się wyraża. Jeżeli się konsekwencji tych słów nie potrafi przyjąć, to sprawę musi rozstrzygać sąd. Tak się w cywilizowanych państwach i w ogóle w cywilizowanym, demokratycznym świecie rozstrzyga konflikty - uważa Krzysztof Brejza.
