Pracownik spalonej hali w Mińsku Mazowieckim zabrał głos. "Szef mało zawału nie dostał"
Worki robiliśmy, folie. Klienci przyjeżdżali, zadowoleni. A teraz? Nie ma gdzie pójść, do pracy nie idę - wyznał pracownik.
Reporter "Faktu" rozmawiał z mieszkańcami Mińska Mazowieckiego dzień po niedzielnym pożarze. Przypomnijmy, że 13 lipca spłonęła hala produkcyjna, która zajmowała się przetwórstwem tworzyw sztucznych i produkcją folii. Dym widoczny był z kilku kilometrów. - Byłem na szczęście w domu, nie w pracy. Miałem wolny weekend. Nagle sąsiadka mówi: hala się pali. Dym był potworny, w środku ogień, temperatura taka, że okna zaczęły strzelać. A tam wszystko było: granulaty, wózki widłowe. Nie chce mi się wierzyć, że to przypadek. I że tyle przypadków ostatnio. Zobacz, co się działo w Ząbkach - powiedział "Faktowi" jeden z pracowników firmy.
- Szef jak tu na miejsce przyjechał, to mało zawału nie dostał. On dla tej firmy dawał z siebie wszystko. Co dalej będzie - nie wiem - dodał.
Właściciel hali produkcyjnej jak na razie nie chce rozmawiać o pożarze. Na razie przyczyna wybuchu ognia nie jest znana.