Matka księdza, który podpalił mężczyznę, udzieliła wywiadu. Sąsiedzi zamienili jej życie w piekło
Pani Teresa opowiedziała o trudnym życiu 60-letniego proboszcza w Przypkach pod Tarczynem., który po morderstwie pana Anatola, został aresztowany. Teraz sama nie ma łatwo. - Stałam się obiektem agresji i ataków słownych ze strony sąsiadki. Ja nie jestem niczemu winna. Żyje 83 lata i nigdy nikomu nie wyrządziłam krzywdy, a zarzuca się mi, że wychowałam potwora - powiedziała.
Ksiądz Mirosław M. przyznał się kilka dni temu do zabójstwa swojego znajomego w Lasopolu na Mazowszu. Duchowny najpierw uderzył ofiarę siekierą w głowę, a następnie oblał benzyną i podpalił. Głos w sprawie zabrała teraz jego matka, pani Teresa. - Ja o niczym nie wiedziałam. Po tym, jak to się stało, przyszedł do mnie zięć i mówi: Nie wiem mamo, jak ci to powiedzieć, ale musisz to usłyszeć. Potem zaczął mi czytać o tym morderstwie. Jak tego słuchałam, to aż mnie ciarki przeszły od dołu do góry. Zaczęłam płakać, bo nie mogłam w to uwierzyć. To był koszmar. Mój syn zatrzymany za zabójstwo?! Przez chwilę myślałam, że to straszny sen, ale gdy zobaczyłam ten kościół, dotarło do mnie, że to się dzieje naprawdę - powiedziała "Faktowi" zrozpaczona kobieta.
Choć jej syn pracował jako ksiądz (Metropolita Warszawski zwrócił się do Stolicy Apostolskiej z wnioskiem o wydalenie go ze stanu kapłańskiego), matka nie mogła na niego liczyć. - Nie pomagał mi ani nie wspierał. Zawsze radziłam sobie sama. Taka byłam od początku. Jestem zdania, że Bóg dał człowiekowi ręce po to, żeby nimi pracował. Była bieda taka, że czasem nie było co do garnka włożyć, ale człowiek szedł do pracy i nie liczył na nikogo. Miałam tyle, na ile było mnie stać. Jeśli chodzi o Mirka, sam sobą rządził i nie myślał o nikim. Coś się z nim niedobrego podziało. Zrobił rzecz okropną, ale mam nadzieje, że Bóg mu wybaczy - dodała.
Dzieciństwo M. nie było usłane różami. - Nie miałam łatwego życia. Mirek wychowywał się w biednym domu. Mieszkaliśmy w dwóch izbach. Mirek z Jackiem i Anią spali w jednym pokoju, a my z mężem w kuchni na wersalce. Mimo że czasy były trudne, starałam się, by moje dzieci były zadbane i najedzone. Uczyłam je też, by radziły sobie w życiu. Mirek skończył zawodówkę, a potem technikum. Później poszedł na studia do seminarium. Zanim opuścił rodzinny dom, umiał wszystko. Na parafii sam sobie gotował, sprzątał i dbał, by kościół dobrze wyglądał. Ale całej gospodarności nauczyłam go ja - przyznała matka zatrzymanego księdza i opowiedziała o swoich ostatnio trudnych relacjach z sąsiadami. Niektórzy z nich zgotowali jej piekło.
- Nawet na stare lata nie mam spokoju. A co ja jestem winna? To nie ja to zrobiłam. Mi się obrywa za to, że mój syn rodzony zamordował człowieka. Ja jestem tylko jego matką. Kocham swoje dziecko, ale na Boga, proszę mnie nie obwiniać za jego postępowanie. Wychowałam go tak, jak umiałam najlepiej. Jak opuszczał dom rodzinny, był normalnym i dobrym człowiekiem. A co w niego wstąpiło? To ja nie wiem, bo ja z nim nie byłam na bieżąco. Poszedł w świat, zaczął żyć własnym życiem i jak widać, wiele się zmieniło. Widziałam go raz na pół roku. Nie miałam wpływu na jego decyzje i to, co robi. Taka jest prawda - podsumowała.